Odcinki pojawiają się na ekranach TV w odstępach mniej więcej godzinnych. I widzimy, że im bardziej szarpie się pan neuroposeł Protasiewicz, tym mniej go widać zza horyzontu zmarszczonych brwi Donalda Tuska.
Jeszcze poranne odcinki pokazywały Protasiewicza, który z wprawą godną kadrowego rekina PO, dopinał mikrofon "lavalier" do krawata, poprawiał dosiad w krześle przed kamerą - i szykował swojego smartfona do prezentowania swojej wersji wydarzeń.
Ale już później - pojawiały się chmury: wniosek niemieckiej policji do prokuratury (zarzut: znieważenie urzędników państwowych na lotnisku).
A potem już - efekt kuli śniegowej: premier "rozs'erydyłsja duże"... Brwi zmarszczył. Gorzej: zapowiedział, że musi rozważyć funkcjonowanie Protasiewicza w Europarlamencie.
Na pytanie dziennikarzy "kiedy będzie rozmawiał z Protasiewiczem" - stalowym głosem rzucił: jak ten ochłonie...
I na co cała miedź tego świata (a przynajmniej Dolnego Śląska), na co te makiaweliczne kuluary i godne partii władzy "okno transferowe" w partyjnych strukturach - gdy dwie (podkreślam: dwie) "niewielkie buteleczki wina, podawane na pokładzie w czasie lotu", doprowadziły do takiego twardego lądowania donaldowego druha?
Słabieńki ten Jack, słabieńki...
Serial jeszcze trwa, ale coś mi mówi, że się skończy smutno.
Komentarze